lestat lestat
1853
BLOG

Jarosław Kaczyński o Olszewskim,UD, upadku rządu i telewizji

lestat lestat Polityka Obserwuj notkę 9

Rząd Olszewskiego dziś opisywany jest nieco inaczej . A przecież było tak . Pan Jarosław Kaczyński w 1994 tak mówił .......

".... trzeba szybko doprowadzić do rozszerzenia koalicji. W przeciwnym wypadku nastąpi klęska rządu. 
Ja miałem jeszcze jedną przesłankę, żeby tak sądzić. Zupełnie realną, wystarczyło tylko umieć liczyć. Trzeba być idiotą, żeby nie wiedzieć, iż rząd, który nie ma realnego poparcia w parlamencie,
długo nie potrwa.
 
- W grudniu 1991 głosowało za nim 235 posłów.
 
I co z tego! Ja mówię o twardej koalicji, o twardym poparciu. A tego w sejmie było mało, razem z chadecką drobnicą ze 155 głosów, a potem - po odejściu PChD - całe zaplecze rządowe zredukowało się do 140 osób.Już w grudniu więc można było dokładnie przewidzieć, kiedy ten rząd padnie. Przy budżecie, oczywiście. Bo rząd może u nas w parlamencie przegrywać wszystkie głosowania, ale tego jednego nie może i niezatwierdzenie budżetu każdy zmusi do dymisji.
 
Mówiłem więc Olszewskiemu, że trzeba dogadać się z Unią. Miałem też taki pomysł, żeby powołać rząd ocalenia narodowego, do którego oni by weszli i z którego by potem nie mogli bez straszliwej kompromitacji się wycofać. Olszewski się jednak krzywił, tłumacząc, że współpraca z Unią jest bardzo trudna. Oczywiście, że trudna, niezmiernie trudna. Oni przecież mają absolutne przekonanie, że jedynie oni są uczciwi, jedynie oni wykwalifikowani i w ogóle pod każdym względem święci. Ja też nie miałem żadnych złudzeń co do skali trudności tej współpracy, ale uważałem, że jednak można.
 
Zwłaszcza z tymi spod znaku Mazowieckiego. Ale Olszewski nie chciał, tak jak nie chciał wpuścić do rządu nikogo z PSL-u. On uważał, że ten rząd musi być czysty, musi w oczach opinii społecznej stać się symbolem czystośc
 
- Czego, rąk, krwi...?
 
Jakiej tam krwi (śmiech). Nie chodziło też o ręce, ale o zaplecze, żeby ten rząd miał czyste zaplecze, niekomunistyczne, takie bez wątpliwości. Powtarzam - optymalny moment na wejście U-nii do rządu był w grudniu i został stracony, ale opłacało się - według mnie - zaproponować im to też na wiosnę. Wtedy ustępstwa z naszej strony musiałyby być, oczywiście, dużo większe, wątpliwości nie miałem, bo partner był już dużo silniejszy, już otrząsnął się z klęski, jaką poniósł w jesiennych wyborach parlamentarnych. Oni przecież ponieśli straszną klęskę, dostali nie 20 proc. głosów, jak planowali, a tylko 13. Nie ukrywam, że dobrze o nich świadczy, że tę porażkę przetrzymali, że się po niej nie posypali, choć wewnątrz partii były różne awantury, wyśmiewanie kierownictwa itp.
 
Nie posypali się, i dlatego na wiosnę trzeba było za sojusz zapłacić im bardzo poważną częścią władzy. Uważałem jednak, że należało tak zrobić. Olszewski w dalszym ciągu pozostałby premierem, szefem URM-u byłby człowiek od Olszewskiego, tego nikt nie kwestionował, Macierewicz by został, chociaż musiałby wziąć wiceministrów z innych partii, co według mnie nie zaszkodziłoby temu resortowi, i my, czyli PC, też musielibyśmy mieć większy udział w Radzie Ministrów.
 
- Co na to Olszewski?
 
Problem z Olszewskim polega nie na tym, że on jest zamknięty na inne poglądy, ale na tym, że kiedy z nim rozmawiasz, to on ci nie mówi wprost, co myśli o jakiejś sprawie, a przynajmniej mówi bardzo rzadko. Nie powie ci jawnie "nie", jeżeli się z czymś nie zgadza. On zazwyczaj wykręca się, ześlizguje z tematu i ty wychodzisz z jego gabinetu w przeświadczeniu, że on się z tobą zgadza, bo sprawiał takie wrażenie, ale też podświadomie wiesz, że nic nie zrobi. Poza tym - jak próbujesz przycisnąć go - to potrafi ci w żywe oczy wmawiać, że na przykład on nie ma nic wspólnego z frakcją partyjną w PC, choć ta frakcja bezustannie zbiera się w jego gabinecie i coś tam knuje. Takich sytuacji było bardzo wiele i ja nie ukrywam, że ten spór wewnątrzpartyjny ciągle naszym rozmowom towarzyszył.No, trudno, żebym się cieszył, iż mi ktoś partię rozbija w zamian za to, żeśmy go zrobili premierem. Za to, że ja go zrobiłem premierem, bo i tak można powiedzieć.
 
W końcu po wielu przygotowaniach rozpoczęły się rokowania o rozszerzenie koalicji z Unią Demokratyczną i Liberałami... Do stołu usiedli: Olszewski, Mazowiecki, Tusk, ja, ktoś tam z Porozumienia Ludowego, był też chyba Pawlak. Tych posiedzeń dużych, oficjalnych było może 5, może 7 i na wszystkich bywały momenty, w których panowało milczenie. Najpierw krótkie, kilkuminutowe. Potem jednak doszło do takiego komicznego spotkania, na którym wszyscyśmy siedzieli przy stole i przez kilkanaście minut nikt słowa nie wymówił. Niesamowite, siedzi z dziesięciu ludzi przy stole, którzy zebrali się nie na medytacje, a na rozmowy, i cisza. Ja jeszcze czegoś podobnego w życiu nie widziałem. Choć  często brałem udział w rokowaniach politycznych. Powtarzam ci, w całym moim doświadczeniu, także tym znanym z opisów, o niczym podobnym nie słyszałem. Wszyscy siedzieli i ani słowa.
 
- Kto odezwał się pierwszy?
 
Nie pamiętam. Mazowiecki zdaje się do dzisiaj ma do "mnie śmiertelną pretensję, że te rokowania, które on traktował jako ostatnią szansę wejścia wtedy Unii do rządu, nie wyszły przeze mnie i ja mu celowo podstawiłem nogę, ale to absolutna nieprawda. Żadnej szansy nie było.
 
- A co takiego powiedziałeś?
 
No, właśnie nic. Zachowywałem się biernie. A zachowywałem  się tak dlatego, ponieważ nie chciałem w te rozmowy zbyt ostro się angażować. A nie chciałem, bo już wcześniej, zanim one się oficjalnie załamały, a załamały - w mojej świadomości wcześniej, przed tą komiczną sceną - wiedziałem po prostu dwie* rzeczy: że z tych rozmów na pewno nic nie wyjdzie, gdyż Olszewski żadnego rozszerzenia koalicji nie chciał i nikt by go do tego nie przekonał. Na naradach wewnątrzkoalicyjnych, gdy ktoś zaczynał coś mówić za rozszerzeniem, złościł się, wręcz zmieniał na twarzy i zdawało się, że jest na granicy choroby nerwowej, a gdy ktoś był przeciw - jaśniał.
 
A po drugie wiedziałem: że olszewicy moje ewentualne poparcie Unii wykorzystają przeciw mnie wewnątrz mojej partii. Będą mówić: o, to ten, który znowu chce z Unią, co dla członków PC było opcją niesłychanie trudną do zaakceptowania. Ja i tak ryzykowałem, bo jednak objeżdżając kraj, tłumaczyłem swoim członkom, że tak po prostu trzeba, ale oni tego albo w ogóle nie przyjmowali do wiadomości - to najczęściej, albo przyjmowali bardzo niechętnie.
 
- Wtedy postanowiłeś skłócić Olszewskiego z prezydentem.
 
No, wiesz, Olszewski taki głupi już nie jest, żeby nie wiedzieć, iż nie można na dwa fronty wojować. Sądziłem, że jak zacznie z prezydentem, będzie miększy na układ z Unią. Był w tym więc pewien zamysł taktyczny, ale także strategiczny. Olszewski bowiem uważał, że największym zagrożeniem dla demokracji w Polsce jest Unia Demokratyczna, a ja uważałem, że prezydent.
 
 
- I do rozgrywki wybrałeś Parysa?
 
Nie, przy aferze z Parysem już było niemal po herbacie. Ja poparłem Parysa, bo z jednej strony uważałem, że nie należy go zdradzać, że polityka ustępstw wobec Belwederu do niczego dobrego nie prowadzi, rząd i tak diabli wezmą i będzie tylko kompromitacja; a z drugiej strony, wiedząc, że tzw. masy partyjne lubią mieć jasność kto jest kim, chciałem przed własną partią zademonstrować swoją twardość, że jestem człowiekiem twardym, który broni pewnych zasad, nie poświęca, jak Olszewski, z tchórzostwa kogoś, kto ma rację, bo Parys - nie ulegało dla mnie wątpliwości - miał rację i ta jego racja była wartością autonomiczną.
Dobrze zrobiłem, bo jak wiosną 1992 r. doszło do drugiego zjazdu Porozumienia Centrum i prostestując przeciwko mnie opuściła go grupa Olszewskiego, około 100 osób, to ponad 500 jednak zostało, zrobili mi wielką owację i wybory na przewodniczącego wygrałem w bardzo dobrym stosunku 500 do 12.
 
- Z działaczem, który za aborcję żądał dla kobiet 25 lat więzienia?
 
Tobie dałbym 40 (śmiech). Czy wy, kobiety, naprawdę nie macie innych zmartwień na głowie?
 
- My chcemy łykać pigułki, Jarek. Legalnie.
 
A łykaj sobie! Kto ci zabrania, łykaj sobie, dziewczyno, cztery razy dziennie. Z tym działaczem od aborcji, pomyliło ci się, wygrałem na I Kongresie, z dużo zresztą gorszym wynikiem, niż na drugim, chociaż byłem u szczytu potęgi.Na II zaś otrzymałem niebywałą wręcz owację, pozwolę sobie przypomnieć piękne czasy. Wszedłem na salę, wszyscy wstali i bili mi brawo przez 10 minut. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego, bo właśnie straciliśmy władzę (głośny śmiech).
 
- Skończ z Wałęsą, Jarek.

Więc stosunki z Wałęsą chciałem zaostrzyć wcześniej, jeszcze przed aferą z Parysem. Bo doszedłem do wniosku, że jak rząd nie ma telewizji, która zawsze była traktowana jako instytucja super-strategiczna, to nie ma szans; że jak premier nie panuje nad telewizją i jest w niej kopany, to zbliża się jego koniec.

*Źródło - MY - 1994

Były już opinie Jarosława Kaczyńskiego o : 

>>>>>>>>>  o Solidarności i o Wałęsie <<<<<<<<<<<<<<<  

>>>>>>>>>> o elektoracie prowałęsowskim w 1991 <<<<<<<<

 >>>>>>>>>> o formowaniu rządu Olszewskiego cz I <<<<<<<<<

 >>>>>>>>>> o formowaniu rządu Olszewskiego cz II <<<<<<<<

lestat
O mnie lestat

W związku z końcem postkomunistów,a poszerzeniem pojęcia lewica oraz uznaniem Gierka za patriotę - odkurzam znaczek sprzed 35 lat "Za nic bym nie chciał , aby uważano mnie za człowieka poważnego , bo w obecności tzw. poważnych ludzi dzieci bawia się bez wigoru i radości , kobiety przestają być zalotne , wojskowi nie chcą opowiadac pieprznych anegdot , maski zdejmuja lub nadziewają w ich obecności tylko ludzie smutni. A na dodatek - durnie są zawsze poważni. Jeden z tych poważnych wygłosił najgłupsze zdanie w salonie na mój temat "dyskomfort części dyskutantów wynikający z tej wprost niemożliwej już do banalizowania, relatywizowania czy tym bardziej ignorowania kompromitacji PO, wzrósł niepomiernie i manifestuje się w sposób różnoraki. Jedni fundują nam różnego rodzaju divertissement w postaci zagadek...."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka