lestat lestat
819
BLOG

Kapitan Wołowe Serce odszedł do Nieba Odmieńców

lestat lestat Kultura Obserwuj notkę 5

Kapitan Wołowe Serce czyli Captain Beefheart -  właściwie Don Van Vliet - odszedl dziś do Nieba Odmieńców czyli freaków   

Spotka tam swojego kumpla Franka Zappę .

Nie będę pisał kim był Zappa i Beefheart  - kto wie  ten wie , kto ciekawy znajdzie .

Wspomnienie  o Beefhearcie  - kto lepiej jak nie Zappa 

Kiedy Don Van Vliet, to znaczy Captain Beefheart (Kapitan Wołowe Serce), dostał się do show-businessu, nie spotykaliśmy się już tak często jak wtedy, kiedy byliśmy jeszcze w szkole średniej.

Zrezygnował ze szkoły w ostatniej klasie, ponieważ jego ojciec, który pracował jako dostawca ciastek, miał atak serca i Vliet (tak go wtedy nazywano) przez jakiś czas robił jego rundkę, choć na ogół po prostu siedział w domu.

Jego dziewczyna, Laurie, mieszkała razem z nim i jego rodziną: matką (Sue), ojcem (Glenem), ciotką lone i wujkiem Alanem. Po drugiej stronie ulicy mieszkała jeszcze babcia. 

A oto jak Don zdobył swój pseudonim artystyczny: wujek Alan miał w zwyczaju obnażać się przed Laurie. Na przykład kiedy sikał, nigdy nie zamykał za sobą drzwi do kibla, a gdy Laurie akurat przechodziła obok, mamrotał coś o swym przyrodzeniu. Szło to mniej więcej tak: „Ooch, jaki piękny! Wygląda jak wielkie, wspaniałe wołowe serce".

Don też był fanatykiem rhythm-and-bluesa, więc przynosiłem moje czterdziestki piątki i godzinami słuchaliśmy ponurych przebojów The Howlin' Wolf, Muddy Watersa, Sonny Boy Williamsona, Johnny „Guitar" Watsona, Clarence „Gatemoutha" Browna, Dona i Deweya, The Spaniels, The Nutmegs, The Paragons, The Orchids itd., itd.Słuchaliśmy płyt wcinając ciastka, które się nie sprzedały danego dnia. Co jakiś czas Don krzyczał do matki (która zawsze chodziła w niebieskim jedwabnym szlafroku): „Sue! Przynieś mi pepsi!"W Lancaster nie było nicinnego do roboty.

Inną formą rozrywki było chodzenie w środku nocy na kawę do knajpki Denny'ego, która znajdowała się przy autostradzie.Kiedy Don nie miał grosza (było to, zanim przejął rundkę po ojcu), otwierał tylne drzwi furgonetki, wyciągał tace ze zdechłymi
ciastkami i mówił Laurie, żeby wlazła przez dziurę do zamkniętej szoferki i podkosiła kilka dolców z kasy tatusia.

Po kawie robiliśmy sobie przejażdżkę jego jasnoniebieskim oldsmobilem, który miał przyczepioną do kierownicy głowę wilko-łaka, własnoręcznie wykonaną przez Dona, i rozmawialiśmy o ludziach, którzy mają duże uszy.

Bongo Fury

Don w końcu założył swoją kapelę Captain Beefheart and His Magic Band, wydał singiel w A&M i zaczął podpisywać zadziwiającą liczbę kontraktów niemal z każdym, kto miał akurat przy sobie długopis i włożył mu go w dłoń. Stał się niewolnikiem kontraktów.

Firmy mu nie płaciły, a w umowach było napisane, że bez ich pozwolenia nie może nagrywać. Związali mu ręce na dobrych kilka lat. Kiedy w 1976 roku ruszył z nami w trasę z Bongo Fury,był prawie bez środków do życia.W trasie życie z Captainem Beefheartem nie było łatwe.

Wszystko, co miał na tym świecie, nosił przy sobie w reklamówce. Zawierała ona książki o sztuce, tomiki wierszy i saksofon sopranowy. Zostawiał te rzeczy w różnych miejscash — po prostu zapominał ich wziąć, a potem doprowadzał kierownika trasy do obłędu.

Na scenie, bez względu na to jak głośno nastawiony był odsłuch, Captain Beefheart bez przerwy się uskarżał, że nie słyszy swego głosu. (To chyba dlatego, że kiedy śpiewał, natężał się tak mocno, że napinał mięśnie karku, a wtedy zatykały mu się uszy.)

Trout Mask Replica

Największym owocem naszej znajomości i współpracy (według magazynu „Rolling Stone" — a przecież oni są w końcu ekspertamiw tych sprawach, no nie?) było nagranie w 1969 roku płyty Trout Mask Replica.

Jeśli chodzi o technikę gry, Don nie jest geniuszem, tak więc najpierw musiałem mu pomóc sprecyzować, co chce zrobić, potem zaś wytłumaczyć, jak w praktyce osiągnąć zamierzony cel.Ja chciałem zrobić coś naturalnego, „życiowego", nagrywaliśmy więc u Dona, a nie w studiu.

Cała kapela zamieszkała w małym domku w dolinie San Fernando (właściwie można by nas nazwać sektą).Pracowałem z Dickiem Kuncem, reżyserem nagrania na Uncłei Cruising with Ruben & the Jets.W owym czasie do nagrań Pozastudyjnych Dick miał ośmiokanałowy mikser Shure'a chowany w walizce.

Podczas naszych występów siedział sobie gdzieś w kącie, ze słuchawkami na uszach, i dostrajał poziomy w mikserze, a sygnał wyjściowy szedł do przenośnego magnetofonu Uhera.Używałem tej techniki na trasie z Mothers of Invention.

Pomyślałem więc sobie, że dobrze będzie wziąć ten sprzęt do Dona, wstawić bębny do sypialni, klarnet do kuchni, a wokale do łazienki — byłoby to całkowite odseparowanie jednego od drugiego, jak w studiu, tyle że muzycy czuliby się może trochę jak w domu, ponieważ byliw domu.Nagraliśmy kilka kawałków i według mnie wszystko brzmiało super, ale Donowi odbiło — zacząłmnie oskarżać o robienie taniochy i zażądał,żebyśmy weszli do prawdziwegostudia.

Tak więc przenieśliśmy się z całą robotą do Glendale, do studia Whitney, którego właścicielami byli mormoni.Muzyczka była już zrobiona — teraz przyszedł czas na wokale Dona. Zazwyczaj jest tak, że wokalista przychodzi do studia, zakłada słuchawki, słucha kawałka, próbuje w porę wejść i już. Don był uczulony na słuchawki.

Wymyślił sobie, że będzie stał na środku studia i śpiewał jak najgłośniej. Śpiewał zaś do tego, co udało mu się usłyszeć przez potrójną szybę odgradzającą go od reżyserki. Szansa, że zsynchronizuje swój wokal z muzyką, równała się zeru.

Zazwyczaj kiedy nagrywa się bębny, talerze wprowadzają trochę „powietrza" w górnych rejestrach. Bez tych wysokich częstotliwości nagranie ma mało przestrzeni, jest „klaustrofobiczne". Don uparł się, żeby do talerzy i naciągów podoczepiać kawałki pofalowanej dykty (działało to jak tłumiki).

W rezultacie kiedy bębniarz młócił, wychodziło coś jak: famp! buuf! duuf!Po zmiksowaniu zmontowałem wszystko do kupy w swojej suterenie. Skończyłem w niedzielę wielkanocną około szóstej rano. Zadzwoniłem do wszystkich i powiedziałem: „Przyjeżdżajcie, wasza płyta jest gotowa".

Ubrali się jak stróż w święto. Przesłuchali płytę i powiedzieli, że bardzo im się podoba.

Ostatni raz widziałem Dona w 1980 czy 1981 roku. Wpadł na jedną z naszych sesji. Wyglądał na przybitego. Szamotał się, spętany kontraktami z Warner Brothers. W rezultacie nic mu nie wyszło. Pewnie nadal mieszka na północy Kalifornii, ale chyba przestał nagrywać.

Kupił tam jakąś posiadłość nad morzem, skąd obserwuje pływające w oddali wieloryby.

THAT"S ALL FREAKS

 Zappa i Beefheart chyba ostatni raz razem  - płyta Bongo Fury 1975

 

lestat
O mnie lestat

W związku z końcem postkomunistów,a poszerzeniem pojęcia lewica oraz uznaniem Gierka za patriotę - odkurzam znaczek sprzed 35 lat "Za nic bym nie chciał , aby uważano mnie za człowieka poważnego , bo w obecności tzw. poważnych ludzi dzieci bawia się bez wigoru i radości , kobiety przestają być zalotne , wojskowi nie chcą opowiadac pieprznych anegdot , maski zdejmuja lub nadziewają w ich obecności tylko ludzie smutni. A na dodatek - durnie są zawsze poważni. Jeden z tych poważnych wygłosił najgłupsze zdanie w salonie na mój temat "dyskomfort części dyskutantów wynikający z tej wprost niemożliwej już do banalizowania, relatywizowania czy tym bardziej ignorowania kompromitacji PO, wzrósł niepomiernie i manifestuje się w sposób różnoraki. Jedni fundują nam różnego rodzaju divertissement w postaci zagadek...."

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura